Tradycją maja i czerwca w oświacie było onegdaj
wędrownie z uczniami po Polsce i emocjonalne „inwentaryzowanie” tych miast (i
ich atrakcji), do których często w dorosłym życiu człowiek nie ma czasu się
wybrać, albo nie ma tam krewnych bądź znajomych, albo woli zagraniczne
podróżowanie i zwiedzanie Europy, a nawet świata. Szkolnych wycieczek do
atrakcyjnych miejsc w Polsce jest już niewiele, ale za to nauczyciele i
pracownicy oświaty znajdują czas, chęci i trasy, które warto poznać, przypomnieć
sobie po latach lub po raz n-ty gościć w znajomym zamku, na znajomym rynku, czy
na wiecznej górze. Taka idea wędrowania przyświecała tegorocznej wyprawie
nauczycieli i pracowników oświaty (wraz z małżonkami) do Jeleniej Góry i okolic,
którą zorganizowała koleżanka Prezes Zarządu Oddziału Związku Nauczycielstwa
Polskiego w Dębnie – Irena Borysewicz.
1 maja, wesołym autobusikiem, w
którym dowcipy tasowały się z zabawnymi osobistymi wspomnieniami o innych
wycieczkach, wyjechaliśmy z Dębna na południe Polski podziwiając z drogi łany
żółtych pół rzepakowych i nieoczekiwanie zatrzymaliśmy się w małym dolnośląskim
miasteczku Lubomierzem zwanym, które wcześniej od nas zwiedzili Kargul i Pawlak
ze znanej filmowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego. Ci dwa przesiedleńcy z
kresów mają w miejscowym domu kultury swoje muzeum, w którym dominują rekwizyty
z filmu, współczesne artefakty tych postaci (papierowe figury), ale i wiele
eksponatów z życia codziennego mieszkańców Lubomierza, którzy przywieźli swój
wielopokoleniowy dobytek na Ziemie Zachodnie (centryfugi, magle, żelazka z
duszą).
Po rozlokowaniu się w
przyczepach campingowych i pokojach w jeleniogórskim Auto Camping Park
pomaszerowaliśmy na atrakcyjną obiadokolację w centrum miasta w Hotelu Europa, a
potem to już indywidualne zwiedzanie wyjątkowego architektonicznie Rynku z
podcieniami i obowiązkowe lody…
2 maja rozpoczęliśmy wspinaczką
na zamek w Bolkowie – jeden z największych zamków w Polsce, którego budowę
datuje się na XIII wiek i który okazale góruje nad Bolkowem już jako filia
Muzeum Karkonoskiego. Tu odbywają się turnieje rycerskie, koncerty muzyki dawnej
i przedstawienia teatralne związane z epoką. Bractwo Rycerskie Zamku Bolków chce
ożywić to miejsce imprezami związanymi z kulturą średniowiecza. I oby się im to
udało, bo warto zadbać o te obiekt, który jest mocno nadszarpnięty zębem czasu.
Dużo większe wrażenie zrobił na nas kolejny zamek - Zamek w Książu. Jego
nieprawdopodobne losy, a przy tym wyjątkowa architektura i kubatura (ponoć 300
domków jednorodzinnych o pow. 100 m2 zmieściłoby się w tym obiekcie)
sprawiają, że ciekawość potęguje się podczas oglądania każdej sali, piętra,
ogrodów czy bunkrów wybetonowanych w 1944 r. przez nazistowską organizację Todt.
Również historia książęcego rodu Hochbergów (ostatnich właścicieli), a
szczególnie frapujące losy księżnej Daisy są dość ciekawie prezentowane w Zamku,
w którym niewiele zostało z wyposażenia gromadzonego przez 400 lat panowania
tego niemieckiego rodu. Przedsiębiorstwo „Zamek Książ” robi wiele, by utrzymać
ten obiekt przy życiu i aby mógł dawać przykład innym regionom, że warto
inwestować w ratowanie zabytków, bo są one wizytówką i promocją miejscowości i
władz. Stąd w Zamku Festiwal Kwiatów i Sztuki, który obejrzeliśmy przy okazji z
przyjemnością i pożytkiem, bo zakupy okazały się nawet udane. Obiad na zamku też
był dostojny, elegancki, acz mało obfity, ale nikomu to nie zaszkodziło.
Najważniejsze togo wieczoru były lody…
Obfite śniadanie na campingu, w
trzecim dniu naszej ekskursji, było dość wczesne, bo wyjeżdżaliśmy do Liberca w
Republice Czeskiej. Przeliczanie koron na złotówki szło dość opornie, a jedynie
szefowa wycieczki dawała sobie z tym radę stwierdzając w pewnym momencie
autorytatywnie, że przecież jedziemy do Aquaparku, który ona funduje. Aż na 4
godziny! Weszliśmy do potężnej galerii handlowej, w której miał dla siebie
miejsce i Aquapark oblegany tego dnia głównie przez Polaków. W ciągu pół godziny
oblecieliśmy wszystkie baseny, sauny, jacuzzi i bufet z frytkami, a potem to już
tylko w małych podgrupach zjeżdżaliśmy rurami (wirówka też była) do niewiadomo
jak głębokiej wody, wypełnialiśmy po brzegi małe jacuzzi, ślizgaliśmy się
grupowo po szerokiej pochylni w towarzystwie malutkich Czechów, gejzery masowały
nam ciała i robiliśmy bardzo prywatne zdjęcia w bardzo prywatnych strojach.
Zakupy też zrobiliśmy, a jakże… w Lidlu! A wieczorem, po powrocie, przebraniu
się mniej więcej na wieczorowo, zasiedliśmy na campingu do integracyjnej kolacji
przy muzyce. Wszystkie mięsiwa były z rusztu, oprócz sałatki i napojów, a
wieczór trwał, a my śpiewaliśmy, Szefowa wręczała prezenty, Janka rzucała
dowcipy (ten o babci i księdzu był śmieszny), a lodów tego dnia nie było…
Ciężko się wstawało 4 maja.
Pogoda cudna, chęci wreszcie się znalazły, więc pojechaliśmy… Do Suchej z
zamkiem Czocha. Tu kolejna twierdza i znowu z okrutną historią w tle (właściciel
kazał utopić swoją niewierną żonę w studni), tajemnymi przejściami oraz
tajemnicami z okresu II wojny światowej (ośrodek szyfrantów Abwehry). Zamek był
w rękach polskich, czeskich, niemieckich, a w czasie wojny rezydowali na nim
Rosjanie. Okradany i niszczony został przejęty przez Wojskową Agencję
Nieruchomości i odzyskuje swoją świetność. Można w nim wynająć nawet pokój i
wykąpać z najstarszej i najnowocześniejszej łazience z początku XX w. Dało się
wejść i na wieżę, z której widać jezioro i panoramę na rzekę Kwisę. Przy okazji
zobaczyliśmy cudo niemieckiej inżynierii z 1905 r. – zaporę wodną na Zalewie
Leśniańskim.
Na zakończenie dnia
pojechaliśmy do Cieplic. Zrekonstruowany park zdrojowy już robi wrażenie, tak
jak deptak w centrum z licznymi neogotyckimi kamienicami, kawiarniami,
instytucjami sanatoryjnymi. Tu nareszcie zjedliśmy lody i pojechaliśmy na
obiadokolację do Jeleniej Góry.
5 maja rozstaliśmy się z
Jelenią Górą i w drodze powrotnej zahaczyliśmy o Szklarską Porębę. Ponieważ
wielu z nas już bywało w Szklarskiej i zna jej atrakcje, postanowiliśmy się dla
odmiany wspiąć na Szrenicę. Oczywiście wyciągiem i to z przesiadką, bo przecież
nie planowane było zdobywanie gór. A jednak nawet w klapkach udało nam się
zdobyć szczyt, schronisko, naleśniki z polewą jagodową, przejść się po
zamarzniętych łachach śniegu i na pamiątkę kupić góralski kapelusz. Lodów nikt
już nie chciał. Bo ta Szrenica była właśnie wisienką na tym turystycznym torcie
wrażeń.
I tu należy dziękować głównie
koleżance Irenie za pomysł, organizację i przemiłą atmosferę stworzoną podczas
wycieczki, na której nikt z nikim nie miał czasu się powadzić, a nawet pośpiewać
do upadłego. Za to po raz kolejny okazało się, że w doborowym towarzystwie
człowiek nie tylko dobrze się czuje, ale i wiele się uczy. Otwiera szeroko oczy
na to co nasze, polskie i często jest dumny z rodzimej historii.
Anatol Wierzchowski
członek ZNP |